Wspomnienia z Algerii


Tym razem chcę podzielić się z Państwem pewnym doświadczeniem z mojego życia. Otóż zdarzyło się, że przez blisko cztery lata mieszkałem i pracowałem w kraju arabskim. Zakwaterowano mnie, a właściwie nas – bowiem byliśmy tam całą rodziną – w normalnym bloku mieszkalnym, gdzie wokół mieliśmy wyłącznie arabskich sąsiadów. Początki – parę miesięcy – były trudne. Dorośli udawali że nas nie widzą, dzieci robiły różne złośliwości – kiedyś mieliśmy wybitą szybę w mieszkaniu, kiedyś przebitą oponę w samochodzie, kiedyś dostałem kamieniem w plecy – że o podrzucanych pod próg zdechłych szczurach nie wspomnę. Nie było to przyjemne. Staraliśmy się zrozumieć przyczynę tej okazywanej nam niechęci, żeby nie powiedzieć – wrogości. Po pewnym czasie sprawa stała się jasna: spijaliśmy piwo, które nawarzyli nasi poprzednicy, również Polacy, którzy zajmowali tę kwaterę przed naszym przyjazdem. Traktowali oni Arabów z lekceważeniem i pogardą – jak ludzi niższego gatunku. Swoją arogancją, okazywaniem swojej wyższości – zarobili sobie na wrogość otoczenia. I nie można się było temu dziwić.

Postanowiliśmy coś zmienić. Przedewszystkim – nie odpowiadać kamieniem na kamień. Następnie – traktować naszych sąsiadów jak równorzędnych partnerów, podchodzić z przychylnym zainteresowaniem do ich tradycji, obyczajów, historycznych doświadczeń. A przy tym uznać, że oni są gospodarzami, a my gośćmi – z wszelkimi wynikającymi z tego faktu wnioskami.

Minęło parę miesięcy. Atmosfera wokół nas wyraźnie się zmieniła. Ustały dokuczliwe złośliwości, nawiązaliśmy pierwsze przyjazne kontakty, w miarę upływającego czasu – coraz lepsze. W ciągu następnych paru lat, aż do końca naszego tam pobytu, spotykaliśmy się na codzień z wieloma sympatycznymi, przyjaznymi gestami: a to dzieci sąsiadów wnosiły nam siatki z zakupami na nasze czwarte piętro, a to sąsiadka przyniosła tradycyjną potrawę, przygotowaną z okazji święta Ofiary Abrahama – (a trzeba wiedzieć, że jest to u nich rodzinne święto, porównywalne z naszą Wigilią) – a to zaprosił nas ktoś do swojego domu na kolację – co tam zdarza się tylko wśród rodziny i bliskich przyjaciół. Najbardziej zaskoczył mnie jednak sąsiad, który w środku nocy przyniósł mi kanister z wodą. A było to tak: przyjechałem właśnie z lotniska, po miesięcznej nieobecności. Środek lata, gorąco, choć minęła właśnie północ. W mieszkaniu zastałem suche krany i smród otwartej kanalizacji – woda wyparowała nawet z kolanek kanalizacyjnych. Nie ma się czego napić, w czym się umyć, czym zalać tą nieszczęsną kanalizację. Rozpacz! I wtedy rozległo się pukanie do drzwi – to właśnie sąsiad z piętra niżej z 30–litrowym kanistrem wody. „Przyniosłem ze swojego zapasu – mówi – wody w kranach nie ma już od tygodnia, a ty wróciłeś z podróży”.

Życzliwość spotykała nas również od przypadkowych osób. Gdy zaczęły się trudności z zaopatrzeniem, zawsze dostaliśmy spod lady to, czego w normalnej sprzedaży już nie było – korzystaliśmy z przywileju gościa. Pewnego razu zepsuł się nam samochód na szosie – gdzieś daleko od jakiejkolwiek miejscowości. Ruch niewielki, ale wkrótce zatrzymuje sie przy nas furgonetka załadowana arbuzami. „Potrzebujecie pomocy?” – pyta nas kierowca. Tłumaczymy naszą sytuację. „Nie ma problemu – mówi – zaholuję was do najbliższego miasteczka”. Jak powiedział, tak zrobił. Na miejscu nie chciał słyszeć o zapłacie. „Podróżnemu trzeba pomóc – i za to nie bierze się pieniędzy”- oświadczył. A na dokładkę ściągnął ze swej furgonetki wielkiego arbuza i dał nam w prezencie.

Innym razem, już w mieście, jak zwykle, chciałem kupić chleb. Zapomniałem jednak, że tego dnia wypadało jakieś wielkie święto muzułmańskie i wszystkie sklepy  były zamknięte. A święto było dwudniowe, więc czekały nas dwa dni bez pieczywa.  Wtem widzę, że ktoś niesie pod pachą kilka bagietek. Pytam więc, gdzie kupił, z nadzieją że jakaś piekarnia jest jeszcze otwarta. „O, nie – odpowiedział – już wszystko zamknięte, te bagietki kupiłem godzinę temu. Ale jeśli potrzebujesz, dam ci jedną”. Sięgam więc ręką do kieszeni po jakiś pieniążek. „O, nie – mówi – za chleb nie mogę przyjąć pieniędzy. Allach kazał się dzielić z potrzebującymi”.

Te wspomnienia odżyły teraz, gdy tyle złych słów mówi się i pisze o tamtym świecie – tak odmiennym od Zachodu, że aż niemożliwym do zrozumienia. Chciałbym, aby te moje doświadczenia stały się również przydatne dla Państwa. Może wywołają chwilę refleksji. Może przyczynią się do zrozumienia, jak łatwo arogancją i lekceważeniem wzbudzić nienawiść, a jak trudno potem odzyskać zaufanie i odbudować ludzkie, przyjazne stosunki. Ale jeżeli nie chcemy permanentnej wojny…

2 komentarze do “Wspomnienia z Algerii

  1. Tak to prawda, Arabowie to bardzo serdeczni ludzie. Tak to odczulem podróżując po krajach południowego Półwyspu Arabskiego, poszukując śladów Biblijnego Hioba.

    Grób Hioba znalazłem w Omanie, w Ksiezycowych Górach otaczających Salalę, antycznych miasto w którym tysiące lat temu kończył się Szlak Kadziowy wiodący z Gazy nad Morzem Śrudziemnym do Zohar, obecnej Salali, nad Morzem Arabskim.

    Ciekawą rzeczą jest to, ze według antycznych Biblii, Coptyjskiej czy Greckiego Septugana, Hiob jest Patryjarchem Arabów – założycielem narodu Arabskiego.

  2. Dzieki Twoim opowiesciom latwo bedzie podjac decyzje o podrozy w tamte zakatki naszego globu….wzbudzasz apetyt na blizsze poznanie arabskiej ziemi i kultury.
    Dzieki wielkie
    Pozdrowki przesylamy

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s