Z czym się nam kojarzy Litwa? Z Jagiełłą, Mickiewiczem, Miłoszem? Z Wilnem, Ostrą Bramą, Nowogródkiem? Z okresem chwały i wielkości polsko-litewskiej Rzeczpospolitej? W każdym razie z czymś bardzo swojskim. A tymczasem dowiadujemy się, że współczesna Polska ma największe sąsiedzkie problemy właśnie z Litwą. Jak do tego doszło? Od radosnej unii w Horodle do dzisiejszej antypolskiej fobii?
Litwini, Polacy i Białorusini są sąsiadami od wieków. Historia splotła ich losy w sposób szczególny. Przez pół tysiąca lat żylismy w jednym wspólnym państwie, przechodziliśmy te same koleje losu. Sprobujmy prześledzić proces historyczny, który doprowadził do dzisiejszych nieporozumień. Sprobujmy zrozumieć litewski, a także białoruski punkt widzenia.
Zacznijmy od pytania, czym było Wielkie Księstwo Litewskie? Było to ogromne państwo, utworzone przez dynastię książąt litewskich, obejmujące tereny dzisiejszej Litwy, Białorusi, a przez krótki czas również Ukrainy. Szczyt swego rozwoju osiągnęło w XIV wieku w drodze wypierania z tych terenów dotychczasowych okupantów – Tatarów. Przewagę nie tylko ilościową, ale i kulturową miała w tym państwie ludność białoruska. Jej elita posiadała znajomość pisma dzięki przyjęciu chrześcijaństwa (obrządku wschodniego) jeszcze przed inwazją tatarską – czego brakowało elitom litewskim. Nic więc dziwnego, że językiem „urzędowym” Księstwa był białoruski.
W 1413 roku w Horodle nad Bugiem odbył się wielki zjazd szlachty polskiej oraz bojarów litewskich. W ślad za zawartymi wcześniej unią dynastyczną i sojuszem polityczno-wojskowym obu państw, skutkującym złamaniem krzyżackiej potęgi pod Grunwaldem w 1410, nastąpił akt wielkiej wagi: zbratanie stanów rycerskich. Szlachta polska dzieliła się z sąsiadami z północnego wschodu nie tylko przywilejami politycznymi, ale również znakami herbowymi. Miało to szczególną wymowę w tamtych czasach: świadczyło o autentycznym i szczerym uznaniu nowych sojuszników za „braci-szlachtę”. A musimy wiedzieć, że tamto pokolenie pamiętało jeszcze najazdy litewskie na Mazowsze czy Podlasie – nie mniej groźne niż tatarskie na Małopolskę. Więc to zbratanie było naprawdę czymś wielkim – z obu stron.
W dziejach ludzkości każdy trwały układ musi opierać się na obustronnym poczuciu korzyści z niego wypływających. W tym przypadku niewątpliwie taką wspólną korzyścią był sojusz przeciw zagrożeniu krzyżackiemu. Sto lat później to zagrożenie zniknęło, ale pojawiło się nowe – wzrastająca potęga państwa moskiewskiego. Więc dla strony polskiej było to zabezpieczenie północno-wschodniej granicy, odsunięcie zagrożenia o setki kilometrów. Zamiast bronić Mazowsza przed Litwinami, Polacy pomagali Litwinom (czy też Białorusinom?) bronić Smoleńska przed Moskalami. A dla strony litewsko-białoruskiej? Chyba najważniejsze było uzyskanie przez bojarów i kniaziów wszelkich praw osobistych i politycznych, które posiadała już wcześniej szlachta polska. Dzięki temu przekształcili się oni z książęcych poddanych w wolnych obywateli Rzeczypospolitej. Bojarzy litewscy ponadto wraz z chrztem uzyskali dostęp do kultury łacińskiej, zostali włączeni w obieg kultury Zachodu.
W ciągu kolejnych dziesięcioleci, w ślad za prawami politycznymi i obywatalskimi ulegały ujednoliceniu: sposób uzbrojenia, ubiór, obyczaj, wreszcie wykształcenie i język. Oczywiście granice między Koroną a Litwą były otwarte i nic nie przeszkadzało swobodnemu ruchowi ludności. Polacy nabywali majątki w Wielkim Księstwie tak samo, jak Litwini wchodzili w posiadanie majątków w Koronie – drogą kupna, małżeństwa, spadku. Czasem król nadawał ziemię za zasługi, czasem całe rody szlachty zaściankowej emigrowały z przeludnionego Mazowsza do Wielkiego Księstwa. Nie było to decydujące, ale na pewno przyspieszało integrację. Po dwóch stuleciach znany nam z Potopu chorąży orszański Kmicic (a Orsza to głęboka Białoruś) nie różnił się niczym od szlachty spod Kalisza, tak jak litewski Radziwiłł nie różnił się od małopolskiego Lubomirskiego. Z końcem XVIII wieku – prawie czterysta lat po Horodle – szlachta litewsko-białoruska czuła się tak dalece Polakami, że uznano za anachroniczny i zbędny podział kraju na Koronę i Litwę. Konstytucja 3-go Maja mówi już o centralnej, jednolitej organizacji państwa. Bohaterscy obrońcy Rzeczypospolitej w tamtej epoce – jak Rejtan w Sejmie czy Kościuszko na polu walki – to przedstawiciele tych litewsko-białoruskich Polaków. Już właśnie Polaków. Naród polski wzbogacił się o wielu wartościowych ludzi. Nazwiska można by mnożyć: Czartoryski, Mickiewicz, Moniuszko, Ogiński, Piłsudski, Wańkowicz czy Miłosz – że wymienię tylko parę znanych postaci.
A narody litewski i białoruski? Utraciły w ten sposob całkowicie swe warstwy kulturotwórcze, przywódcze. Czy można o to kogoś winić? Przecież nikt tego nie robił z premedytacją. To był naturalny proces, przebiegający wśród ludzi wolnych, wynikał z dobrej woli tworzenia jednej wspólnoty, ze swobody wyboru przynależności osobistej do tej kultury, którą ktoś uzna za bliższą sobie, może lepiej rozwiniętą, lub posiadającą najwiekszą siłę przyciagania w danej wspólnocie. My, imigranci, wtapiający się w kolejnych pokoleniach w kulturę anglosaską dominujacą na tym kontynencie, możemy to łatwiej zrozumieć. Na Litwie i Białorusi pozostały rodzime warstwy chłopskie ze swym poczuciem odrębności językowej i kulturowej. Za mało to, aby być nowożytnym narodem. Ale wystarczająco dużo, aby naród mógł się odrodzić. W ciągu XIX wieku, w miarę postępującej urbanizacji, rozwoju oświaty, a jednocześnie w miarę upadku znaczenia politycznego i ekonomicznego warstwy szlacheckiej – do czego przyczyniła się w znacznym stopniu okupacja rosyjska i represje po kolejnych powstaniach – tworzyły się nowe warstwy rodzimej inteligencji, tworzyły się od nowa narody. Od zarania – szczególnie na Litwie – z poczuciem żalu do Polski, do tych litewsko-białoruskich Polaków, którzy nie dość że przestali być Litwinami lub Białorusinami, to jeszcze traktowali te ziemie jako część Polski.
U progu niepodległości w 1918 roku objawiła nam się po raz pierwszy nowa Litwa – wyzwalająca się nie tylko spod rosyjskiej czy niemieckiej okupacji, ale i spod polskiej dominacji kulturowej. Był to tragiczny konflikt Litwinów z Litwinami. Tych, którzy byli spadkobiercami dawnej Rzeczpospolitej, traktujący polskość jako dobro wspólne, jednoczące mieszkanców dawnych ziem tego państwa, z tymi, którzy widzieli zagrożenie oryginalnej litewskiej, ludowej kultury i języka, którzy widzieli groźbę roztopienia się w polskim morzu i dlatego dążyli do całkowitej separacji. Można by powiedzieć, że spór o Wilno był sporem nie między Polską a Litwą, lecz między Litwinami „litewskimi” a Litwinami „polskimi”, takimi jak Piłsudski czy Żeligowski.
Po zbrojnym konflikcie o Wilno w 1920 roku – wygranym wtedy przez Polaków – nastąpił dwadzieścia lat później litewski rewanż. W latach 1941 – 1944 toczyła się na wileńszczyznie mała wojna polsko-litewska. Prowadzona była z jednej strony przez litewską policję i oddziały wojskowe kolaborujace z Niemcami, z drugiej zaś przez oddziały Armii Krajowej. Wojna ta, jak każda, a partyzancka w szczególności, obfitowała w wiele momentów brutalnych z obu stron. W historycznej perspektywie zwycięzcą zostali Litwini – Wilno zostało w ich rękach, a liczebność ludności polskiej została drastycznie umniejszona przez straty wojenne, deportacje, przesiedlenia i emigracje. Co najważniejsze – została zniszczona bezpowrotnie polska dominacja kulturowa na tym terenie.
Te wszystkie wydarzenia, przytłumione potem przez lata sowieckiej okupacji, oczekują swojego podsumowania. Dopiero teraz, w ostatnich 20 latach, zaistniała możliwość nawiązania dialogu, poszukiwania dróg do wzajemnego zrozumienia. Dopiero teraz okazuje się, jak trudno podzielić spadek po Wielkim Księstwie Litewskim. Każdy naród potrzebuje jakiegoś odniesienia do przeszłości, poczucia jakiejś kontynuacji. Zarówno Litwini jak i Białorusini sięgają więc do Wielkiego Księstwa. To bardzo dobrze, ale co tam było litewskie, co białoruskie, a co polskie? Poczynając od „Pogoni”, która była herbem Księstwa, poprzez stolicę (Wilno), wybitnych ludzi (Mickiewicz), do historycznych wydarzeń. Czy mickiewiczowski Nowogródek to Litwa? Chyba raczej Białoruś. A Kościuszko, Moniuszko, Orzeszkowa – Polacy to, Białorusini czy też Litwini? A wydarzenia historyczne – na przykład wielka zwycięska bitwa pod Orszą w 1514 roku, gdzie wojska Wielkiego Księstwa wspomagane przez wojska koronne, pod dowództwem hetmana kniazia Ostrogskiego (Białorusina?) rozgromiły armię moskiewską. W historiografii polskiej jest to zwycięstwo Rzeczpospolitej, w litewskiej – pewnie litewskie, w białoruskiej – białoruskie. Tu mała dygresja: czy poprzez przeniesienie nazwy „Rzeczpospolita” na współczesne państwo polskie wielu z nas nie ma ochoty postawić znaku równości między Rzeczpospolitą tamtych czasów a Polską – zapominając, że to była Rzecz Wspólna wielu narodów? Ale wracając do rzeczy: narody szukające tożsamości chcą sobie takie wydarzenia przywłaszczyć, chcą mieć wyłączność. Należy to uznać i zrozumieć. Dobrze, że taka Orsza jest postrzegana przez Białorusinów jako ich sukces w walce przeciw Moskwie, że chcą urządzać rocznicowe obchody na polu bitwy – bo też jest to ich odpowiednik Grunwaldu. Na uznanie polskiego udziału w tym sukcesie przyjdzie czas.
Teraz nastał czas wzajemnego wydzierania sobie wybitnych postaci, zdarzeń, historii, kultury. Każdy chce mieć jak najwięcej na własność. Młode narody – młode swoją świeżą emancypacją polityczną, młodą warstwą inteligencji, młodą w narodowych językach tworzoną kulturą – chcą mieć swe korzenie. Uznanie, że są one wspólne, mocno splecione, nierozdzielne, przynoszące chwałę wszystkim spadkobiercom – przyjdzie później. Ale przyjść musi.
Historia okaleczyła psychikę narodów Europy Środkowo-Wschodniej. Dziś wylizują się z ran zadanych przez wojny, nacjonalizmy, półwieczne panowanie komunizmu. Muszą wyleczyć się z nabytych kompleksów, urazów, fobii. Powracający do zdrowia potrzebuje spokoju i życzliwości. Do człowieka obciążonego kompleksami mówić trzeba ze zrozumieniem i sympatią. Nerwowe reakcje, głosy potępienia lub lekceważenia pogarszają tylko stan rzeczy. To samo dotyczy całych narodów. Musimy nauczyć się zrozumienia dla goryczy Litwinów wobec Polaków z Litwy, którzy mieli ją za część Polski. Musimy uznać, że walka wileńskiej A.K. o odrodzenie Polski w granicach z 1939 roku była z litewskiego punktu widzenia działaniem antylitewskim. A jednocześnie Litwini powinni uznać, że ich kolaboracja z hitlerowcami nie była najlepszą metodą walki o niepodległą Litwę, z Wilnem jako stolicą. I że przestępstwa w stosunku do ludności cywilnej popełniały w zamęcie wojny obie strony. A więc potrzebni są z obu stron ludzie, którzy powiedzą: „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Konflikt sprzeczny z interesami obu narodów i państw musi wygasnąć. Jak napisano w akcie Unii Horodelskiej prawie sześćset lat temu: „Wiadomo wszystkim, że nie dostąpi zbawienia, kto nie będzie wspierany tajemnicą miłości, która (-) zwaśnionych godzi, pokłóconych łączy, odmienia nienawiści, uśmierza gniewy i daje wszystkim pokarm pokoju… Ona wśród wszystkich cnót pierwsze miejsce zajmuje, a kto nią wzgardzi, wszelkie dobro utraci”.
Teraz oba narody są członkami innej unii: Unii Europejskiej. To najlepsza droga do pojednania – wspólnota interesów. Właśnie teraz ożywiły się kontakty dyplomatyczne – prezydent Polski odwiedza Litwę, uczestnicząc w obchodach rocznicy jej niepodległości, a premier Litwy odwiedza Polskę, prowadząc rozmowy na temat ściślejszej wzajemnej współpracy. Po raz pierwszy w niepodległej Litwie przedstawiciel litewskiej polonii objął urząd ministra w litewskim rządzie, co świadczy wymownie o złagodzeniu antypolskich urazów. A więc wszystko idzie ku dobremu! Warto realizować to, co zapisali nasi przodkowie w Horodle!