Zbliża się rocznica jednego z ważniejszych wydarzeń II Wojny Światowej – wielkiej operacji desantowej w Normandii, znanej pod kryptonimem „D-day”. Rozpoczęła się ona 6-go czerwca 1944 roku. W tej operacji udział brała też polska 1 Dywizja Pancerna generała Maczka. Dla nas, Kanadyjczyków polskiego pochodzenia, może być interesującym to, że ta polska Dywizja pod względem operacyjnym wchodziła w skład 1 Armii Kanadyjskiej. Gdy więc słyszymy o działaniach sił kanadyjskich w Normandii, pamiętajmy że ich częścia składową była polska dywizja. Jej dzieje są wyjątkowe jak na polskie losy w czasie II Wojny Światowej. Warto je przypomnieć!
A więc w 1938 roku młody jeszcze oficer, pułkownik Stanisław Maczek zostaje mianowany dowódcą Brygady Pancerno-Motorowej, pierwszej i jedynej takiej jednostki w przedwojennym wojsku polskim, tworzonej na bazie 10 Brygady Kawalerii. Zadanie polegało na zamianie koni na samochody, ciągniki i czołgi. Proste? Ale pamiętajmy, że wówczas trzeba było zacząć od nauczenia kawalerzystów prowadzenia samochodu. Trzeba było stworzyć z niczego bazę techniczną i warsztatową, a także opracować nowy regulamin walki, nową taktykę działań, dostosowaną do nowych możliwości technicznych. Z tą pionierską w polskich warunkach pracą pułkownik Maczek dał sobie radę wspaniale. We Wrześniu 1939 jego Brygada była w pełnej gotowości bojowej, stanowiąc jedyną nowoczesną jednostkę polskiego wojska.
Włączona w skład Armii Kraków jako jej odwód, została skierowana na front karpacki, aby powstrzymać nieoczekiwane uderzenie niemieckiego korpusu pancernego idacego ze Słowacji przez Chyżne na Myślenice i Kraków. Mimo dziesięciokrotnej przewagi liczebnej nieprzyjaciela, świetnie wyszkolona i dowodzona Brygada blokowała Niemcom drogę do Krakowa przez cały tydzień. Musiała się wycofać na wschód dopiero na skutek ogólnej sytuacji na frontach, kończąc swój szlak bojowy pod Lwowem. Po 17 września, gdy Armia Czerwona uderzyła od wschodu i dalsza obrona traciła sens, na rozkaz Naczelnego Wodza Brygada przekroczyła granicę węgierską, gdzie została internowana. (Węgry, wówczas kraj neutralny, graniczyły z Polską w rejonie przełęczy Dukielskiej. Zgodnie z międzynarodowymi konwencjami, wojskowe oddziały przekraczające granice kraju neutralnego musiały być rozbrojone i internowane). Przy zdawaniu broni Węgrom okazało się, że Brygada dysponowała większą ilością sprzętu niż na początku wojny. Był to wynik zdobyczy na Niemcach, dowód sprawności i wysokiego poziomu Brygady.
Prawie cała kadra oficerska, jak i większość żołnierzy, korzystając z milczącego pozwolenia sympatyzujących z Polakami Węgrów, ruszyła w drogę na Zachód. Przez Jugosławię i Włochy docierali grupami do Francji, gdzie wkrótce przystapili do odbudowy 10 Brygady Kawalerii Pancernej u boku francuskich aliantów. Doświadczona kadra, energiczny dowodca, francuska pomoc w sprzęcie doprowadziły do tego, że w maju 1940 roku Brygada znów była gotowa do walki. Niestety mimo kilku błyskotliwych akcji, w ogólnym chaosie francuskiej klęski żołnierze Maczka drugi raz przeżyli gorycz porażki. Po wyczerpaniu się benzyny sprzęt trzeba było spalić. Przez Marsylię, Północną Afrykę i Portugalię docierali do ostatniego bastionu walki z hitleryzmem – do Anglii.
I znów, jak Feniks z popiołów, odradza się na ziemi szkockiej 10 Brygada Kawalerii. Ten sam dowódca, ta sama kadra oficerska, wielu tych samych żołnierzy. Te same uratowane sztandary, ta sama tradycja – jedynie doświadczenie coraz większe. Na ponowne wyjście na front przyszło jednak poczekać aż cztery lata. W tym czasie (1940-1944) Brygada rozrosła się w Dywizję. Przybyli nowi ludzie, nowy sprzęt. Żołnierze czekali na możliwość rewanżu za dwie przegrane, nie ze swej winy, kampanie.
Wreszcie w lipcu 1944 nadszedł wielki, oczekiwany dzień: lądowanie Dywizji w Normandii. Zaczął się ostatni etap szlaku bojowego od Myślenic do Wilhelmshaven. Ciężkozbrojna Dywizja nie brała udziału w pierwszym szturmie na plaże Normandii. Do wyładunku czołgów potrzebna była jakaś namiastka portu. Wkroczyła do akcji w pierwszych dniach sierpnia, gdy walka o Normandię wchodziła w swój decydujący etap, zwany bitwą pod Falaise. Zmobilizowane przez Niemców siły przystąpiły do ostatniej rozpaczliwej próby wyrzucenia Aliantów do morza. Siódmego sierpnia niemiecka 7 Armia, wzmocniona sześcioma dywizjami pancernymi przystapiła do kontrataku, zabezpieczając sobie skrzydła solidnie umocnionymi pozycjami. I na te właśnie umocnione pozycje pod Caen, w kierunku Falaise rozpoczęła natarcie 1 Armia Kanadyjska. 8 sierpnia weszły do akcji jej główne siły uderzeniowe: 4 kanadyjska i 1 polska dywizje pancerne. Zacięta bitwa trwała przez pełne dwa tygodnie, aż do 22 sierpnia. W pierwszym tygodniu jej trwania Amerykanie odrzucili kontratak niemieckiej 7 Armii, a Kanadyjczycy i Polacy przełamali jej umocnione pozycje skrzydlowe. W drugim tygodniu Niemcy znaleźli się w okrążeniu. Zadanie zamknięcia kotła przypadło najdalej do przodu wysuniętym dywizjom: 4-tej kanadyjskiej i 1 polskiej. Kanadyjczycy zostali jednak zatrzymani w połowie drogi niemieckimi kontratakami. Na drodze odwrotu Niemców Polacy znaleźli się sami. Wdarli się tam przez niemieckie linie iście kawaleryjską szarżą.
Zamykając okrążenie, sami zostali okrążeni, atakowani z dwóch stron: z jednej przez rozpaczliwie chcące się wydostać z matni oddzialy 7 Armii, z drugiej zaś przez idące im na odsiecz dywizje niemieckie. Po przebytych już 10 upalnych dniach nieustannego natarcia, czekały Dywizję jeszcze kolejne trzy dni walki bez wytchnienia, bez zaopatrzenia w żywność i amunicję, bez możliwości ewakuowania rannych. Trzy długie dni – tyle czasu potrzebowała 4-ta kanadyjska, aby dołączyć do Polaków i otworzyć im drogi zaopatrzenia. Tyle też czasu potrzebowali Niemcy, aby zrozumieć, że nie wyważą bramy, zatrzaśniętej im przez Dywizję. Bitwa wygasała. Niemcy masowo szli do niewoli. Droga w głąb Francji, do Paryża i nad Ren stanęła otworem.
Znaczenie polskiego udziału w tej bitwie najbardziej obrazowo określił później brytyjski marszałek Montgomery: „byliście korkiem zamykającym butelkę, w której znaleźli się Niemcy!”
Wysiłek polskich żołnierzy pod Falaise jest w pełni porównywalny do wysiłku żołnierzy II Korpusu na Monte Cassino. Porównywalne są też straty poniesione w obu bitwach. Podobne jest również ich znaczenie w skali całych frontów: wykonanie kluczowego zadania, otwierającego drogę – tam do Rzymu, tu do Paryża. Jednak w polskiej świadomości historycznej Falaise jakby nie istniało. O Monte Cassino wie każdy. Ilu Polaków wie o Falaise?
Legenda tych wielkich polskich bitew tworzyła się zaraz, wtedy, na bieżąco. Wiadomość o Monte Cassino dotarła do kraju wcześniej, już w maju. Był to pierwszy wielki sukces żołnierza polskiego na terenie Europy. Budził nadzieję. Bitwa pod Falaise toczyła się w tym samym czasie co Powstanie Warszawskie. Skupiło ono na sobie całą uwagę narodu, spychając na drugi plan wydarzenia w dalekiej Normandii. Żołnierze gen. Maczka nie doczekali się bogatej literatury, pieśni, ani swojego Wańkowicza. Dowódca na Monte Cassino, gen. Anders, był przez długi czas symbolem opozycji antykomunistycznej, a jego żołnierze w większości pozostali na emigracji. Dowódca spod Falaise, gen. Maczek, po wojnie usunął się w cień, a wiekszość jego żołnierzy, nie mając za sobą syberyjskich doświadczeń, wróciła po wojnie do kraju. Z tych wszystkich powodów bitwa pod Falaise jest mniej znana niż na to zasługuje. Warto więc ją przypomnieć.