Powstanie Warszawskie

Powstanie! To słowo elektryzowało przez półtora wieku kolejne pokolenia Polaków. Przypominjmy tylko daty: 1794, 1807-13, 1830, 1863, 1914-20, 1944. Niemal każde dorastające pokolenie zapisało w tych czasach swą krwawą kartę. Z wyjątkiem sukcesu odniesionego w bojach lat 1914-20, wszystkie pozostałe zrywy kończyły się tragicznie – ogromem strat ludzkich i materialnych, ogromem cierpień spowodowanych represjami i terrorem zwycięskiego wroga, utratą praw politycznych, utratą (poprzez straty bezpośrednie lub emigrację) warstwy ludzi najbardziej aktywnych, będących „drożdżami” społeczeństwa. To jeszcze nie wszystko: kolejne klęski miały ogromny wpływ na kształtowanie się społecznej i politycznej świadomości Polaków. I zawsze w pierwszej kolejności stawało pytanie: „Czy warto było?”.

I zaraz następne: „Kto zawinił?” „A może lepiej było cicho siedzieć i nie zaczynać?”. Te dylematy przedyskutowało w „nocnych rodaków rozmowach” tysiące, jeżeli nie miliony Polaków w ciągu ostatnich 200 lat. Mimo to temat nie został zamknięty, ostateczna konkluzja, czy werdykt, nie została uzgodniona. Natomiast w jednym Polacy są zgodni: w poczuciu czci dla poległych i szacunku dla pozostałych przy życiu weteranów.

pw2

Ostatnie, co daj Boże, z polskich powstań: Powstanie Warszawskie 1944 roku. Dla ówczesnych młodych ludzi, wychowanych w kulcie powstańczej ofiary składanej przez ich poprzedników, wybuch Powstania był czymś naturalnym, zrozumiałym samo przez się. Dyskusje „czy warto było?” zaczęły się, jak zawsze w takich przypadkach, dopiero w obliczu klęski.

Co czuli, co myśleli ludzie biorący udział w tamtych wydarzeniach? Ludzie, którzy przeżyli blisko 5 lat hitlerowskiej okupacji i związanych z nią prześladowań, egzekucji publicznych, terroru – nie wyobrażali sobie już gorszego zła. Stosunek do zbliżającej sie armii sowieckiej nacechowany był nieufnością, ale i nadzieją. Owszem, słyszano o zagładzie wileńskich oddziałów AK, pamiętano o Katyniu (nie będąc do końca pewnym, kto dokonał tej zbrodni) – ale to było coś odległego, widzianego jak przez mgłę, wobec krwawej codzienności hitlerowskiej okupacji. W sytuacjach tragicznych ludzie chcą widzieć możliwość jakiegoś ratunku, a tym ratunkiem mogła być w danej chwili tylko Armia Czerwona.

Polityczna decyzja przeprowadzenia akcji „Burza” w Warszawie, podjęta przez emigracyjny Rząd Londyński, została przyjęta z pełnym zaufaniem, jako uzgodniona z Sojusznikami. Dlatego w momencie odwrotu Niemców w lipcu 1944, na widok masowego wywożenia z Warszawy zrabowanych dóbr i bezkarnego wyjazdu hitlerowskich oprawców, mieszkańców Warszawy ogarnęła powszechna wola walki. Powstanie poparła cała ludność miasta. „Nareszcie możemy jawnie podjąć walkę z okupantem, a nie być w roli bezbronnej ofiary” – mówiono.Wierzono, że będzie to tylko kilka dni, no, może tydzień. Że do opanowanego przez powstańców miasta wejdą sojusznicze (a przynajmniej nie wrogie) wojska sowieckie. Że przecież nie może być gorzej, niż jest. Dlatego entuzjazm był powszechny.

pw7      pw5

Zaczęła się walka o miasto. I nagle ucichły armaty za Wisłą. Stopniowo zaczęły powracać niemieckie oddziały, zachęcone tą ciszą. Napływały świeże posiłki, ściągane z frontów zachodnich. Cisza panowała również od strony zachodnich sojuszników. Nie było pomocy z powietrza. Radio londyńskie nadawało pieśń żałobną „Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej…” A powstańcy czekali na zrzuty broni i amunicji. Mieszkańcy Warszawy powoli zaczęli orientować się, że oto zostali pozostawieni sami sobie. Że nikt im nie chce, czy nie może pomóc. Niemcy też to zrozumieli. Zaczęli metodyczną akcję zdobywania i niszczenia miasta. Byli już pewni, że nikt im w tym nie będzie przeszkadzał.

Wśród ludności narastała gorycz klęski, zawiedzionego zaufania do Rządu Londyńskiego, który nie uzgodnił akcji z Sojusznikami, w tym – z Moskwą. Nie zdawano sobie wówczas sprawy, że wobec polityki Stalina takie uzgodnienie było zupełnie niemożliwe. Jednak zrozpaczeni ludzie chwytają się każdego cienia nadziei. W drugiej połowie września, gdy Powstanie już dogorywało, na zachodnim brzegu Wisły zaczęły lądować desanty Berlingowców. Wywołało to entuzjazm: coś się ruszyło, ktoś idzie na pomoc, pewnie na politycznych szczytach wreszcie się dogadano! Nikt sobie nie zdawał wówczas sprawy, że jest to tylko kolejna perfidna gra Stalina: wysłać bez żadnego wsparcia niesfornych Polaków w ogień dogorywającego Powstania, niech się wykrwawią na wiślanych plażach! Powstaniu to nic nie pomoże, a polityczny cel zostanie osiągnięty. Będzie można powiedzieć: „my też pomagaliśmy, ale siła Niemców była zbyt wielka…”

Gdy desanty zawiodły, nie było już żadnej nadziei. Pozostawało czekać na śmierć – oby była ona szybka i natychmiastowa. Oddziały wroga mordowały przecież systematycznie ludność zajmowanych dzielnic, czy domów.

pw1   pw3   pw4pw6

Jak możemy spojrzeć na te sprawy my, tu i teraz, żyjący ponad pół wieku po tych wydarzeniach, cieszący się wolnością własną i swego rodzinnego kraju, bez widocznych na horyzoncie zagrożeń? Bilans strat jest znany i oczywisty: 200 tysięcy poległych mieszkańców, miasto zrównane z ziemią wraz z jego zabytkami, zbiorami muzealnymi i bibliotecznymi, bezcennymi kolekcjami prywatnymi, nie mówiąc już o całej infrastrukturze technicznej. Przerwanie ciągłości historycznej istnienia stolicy oddziaływało na cały kraj. Próżnia polityczna, intelektualna, wprost i dosłownie ludzka, która pozostała w miejscu gdzie była Warszawa, otwierała pole do popisu nowej władzy, przywiezionej z Moskwy. Kraj pozostał bez swego centralnego ośrodka – wymarzona sytuacja dla tych, którzy wbrew większości społeczeństwa mieli na polecenie Stalina objąć władzę.

A bilans zysków? Czy wogóle taki istnieje, a jeśli tak, to co możemy zapisać po stronie „ma”? Wydaje mi się, że jest coś wspólnego pomiędzy Powstaniem Styczniowym 1863 a Powstaniem Warszawskim 1944. Obydwa zakończyły się klęską, obydwa przez 50 lat były oficjalnie potępiane jako bezsensowny wybryk nieodpowiedzialnych ludzi, co łatwo było udawadniać przedstawiając niezbite wykazy strat. Lecz również obydwa niosły ze sobą ogromny ładunek emocjonalny dla kolejnych pokoleń. Straceńcza walka o wolność nie pozwalała zapomnieć o jej utracie. Leśne groby powstańców styczniowych były obiektem czci tak samo, jak groby powstańców 44 roku na warszawskich Powązkach. Wbrew władzy, a zgodnie z nakazem sumienia. Wbrew rozumowi, a zgodnie z nakazem serca.

pomnik2  Pomnik

Pojednanie

Pojednanie nie polega na tym, aby zapomnieć. Pojednanie polega na tym, aby zrozumieć, poznać prawdę, uznać swoje winy i wybaczyć winy popełnione przez drugą stronę. Pojednanie możliwe jest tylko wtedy, gdy obie strony uznają te zasady i w imię wyższej konieczności gotowe są uczynić ten krok.

„Przebaczamy i prosimy o przebaczenie!”. Przerwać krąg wzajemnych oskarżeń, zamknąć pewien rozdział historii, zacząć pisać nowy! Nie jest to łatwe. Nie było to łatwe w stosunkach polsko-niemieckich. Zbyt wiele łez i krwi, zbyt wiele krzywd, zbyt świeża ludzka pamięć. A jednak udało się dokonać tego, co zdawało się niemożliwe. Od pamiętnego listu biskupów polskich w roku 1966 do słów przeproszenia, wypowiedzianych przez Prezydenta Niemiec w Warszawie 1 sierpnia 1994 roku musiało upłynąć prawie 30 lat. Dziś pojednanie polsko-niemieckie stało się faktem i otwarło drogę Polski do współpracy europejskiej i atlantyckiej.

Pojednanie nie jest łatwe również w stosunkach polsko-ukraińskich. Uzbierało się wiele krzywd, łez i krwi. Żywa jest jeszcze ludzka pamięć. Ale żywe jest również zrozumienie konieczności nowego ułożenia wzajemnych sąsiedzkich stosunków. Zrozumienie idei sformułowanej już przez Piłsudskiego, że jedynie sojusznicze działanie wolnej Polski i wolnej Ukrainy może stanowić przeciwwagę rosyjskich dążeń imperialnych.

Działania obu państw w myśl tej idei daje się zauważyć od samego początku ich suwerennych kontaktów: w 1991 roku Polska pierwsza uznała niepodległość Ukrainy, trwają ożywione kontakty gospodarcze i dyplomatyczne, otwarte granice sprzyjają masowej turystyce, która obok handlowych korzyści spełnia jeszcze inną, szalenie ważną rolę: pozwala wzajemnie się poznać. Jednakże cień ponurej przeszłości ciągle wisi nad wizją przyszłości obu krajów. Mimo kolejnych spotkań prezydentów, którzy wspólnie składają hołd ofiarom masowych mordów z lat 40-tych, mimo kolejnych słów o konieczności przebaczenia i pojednania. Teraz, w 70-tą rocznicę zbrodni wołyńskiej, usłyszeliśmy kolejny, mocny głos. W ostatnim tygodniu czerwca hierarchowie Kościołów: rzymsko-katolickigo i grecko-katolickiego w Polsce i na Ukrainie podpisali wspólną deklarację o pojednaniu polsko-ukraińskim. Oto fragmenty: „Za godny potępienia uważamy skrajny nacjonalizm oraz szowinizm (…) Nic nie usprawiedliwia wzajemnej wrogości, prowadzącej aż do przelewu krwi (…) Wzywamy wszystkich, Ukraińców i Polaków, do wzajemnego przebaczenia i pojednania!”

??????????????????????????????????????????????

Przypomnijmy sobie dzieje konfliktów polsko-ukraińskich. Sięgnijmy wstecz aż do wieku XVII, kiedy to w 1659 roku została w Warszawie zaprzysiężona przez Króla i Stany tak zwana Ugoda Hadziacka, zawarta rok wcześniej w miejscowości Hadziacz na Ukrainie przez delegacje: polską i kozacką. Ugoda ta miała zakończyć krwawy konflikt, który wstrząsnął Ukrainą i Rzeczpospolitą w roku 1648, a trwał już 11 lat. Konflikt, który był rewolucją narodowo-społeczną przeciwko polskim – a raczej spolszczonym – właścicielom ziemskim, żydowskim kupcom, katolickim księżom. Siłą napędową tej rewolucji byli Kozacy z Zaporoża pod wodzą atamana Bohdana Chmielnickiego. W pamięci potomnych pozostało wyjątkowe okrucieństwo obu walczących stron. „Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą” – jak napisał Sienkiewicz. A jednak mimo to, po śmierci głównych protagonistów wojny: atamana Chmielnickiego z jednej, a kniazia Jeremiego Wiśniowieckiego z drugiej strony, zawarto w Hadziaczu porozumienie wzorowane na Unii Lubelskiej sprzed 90 lat.

Uznano wówczas po raz pierwszy równorzędność „narodu ruskiego” z polskim i litewskim – co, przetłumaczone na język konkretów, sprowadzało się do utworzenia z ziem ruskich trzeciego (po Koronie i Litwie) równorzędnego członu Rzeczpospolitej – z odrębnym wojskiem, hetmanem, administracją, skarbem, trybunałem, szkolnictwem, wszelkimi urzędami, miejscami w Senacie i z prawosławiem jako religią panującą. Amnestia objęła wszystkich, starszyzna kozacka otrzymała przywileje szlacheckie. W zamian Kozacy zobowiązali się odrzucić wszelkie „cudzoziemskie protekcje” (Moskwy, Turcji, Tatarów) i stać wiernie przy Rzeczpospolitej, jako wspólnej federacji Polski, Litwy i Rusi, wracając „jako wolni do wolnych, równi do równych, zacni do zacnych”.

Umowa ta, jak każda, polegała na pewnych kompromisach. Jednym z nich była zgoda na powrót szlachty polskiej do jej majątków, które zdążyła już przejąć starszyzna kozacka. Konflikt, jaki rozwinął się na tym tle, był jednym z powodów ruchłego rozbicia Unii. Kolejny konflikt ujawnił się pomiędzy hierarchami obu Kościołów: biskupi katoliccy nie dopuścili do zajęcia miejsc w Senacie przez swych prawosławnych braci, nie chcąc utracić swej monopolistycznej pozycji. Ale największe oburzenie wywołała hadziacka umowa gdzie? Oczywiście w Moskwie! Car natychmiast wznowił działania wojenne przeciwko Rzeczpospolitej, podejmując jednocześnie akcję dyplomatyczną, agitacyjną, prowokacyjną – wszystko w celu rozbicia Unii. Ta połączona akcja sił wewnętrznych i zewnętrznych przyniosła wiadomy skutek: chwila otrzeźwienia i rozsądku utonęła w powodzi głupoty, zacietrzewienia, osobistych ambicji i interesów, uległości moskiewskiej propagandzie. Utracona została wówczas jedyna na 300 lat szansa ułożenia poprawnych wzajemnych stosunków.

Pojawiają się w historii momenty, które mogą stać się zwrotnymi, o ile nie zostaną zaprzepaszczone przez krótkowzroczność i prywatę. Takim momentem w historii stosunków polsko-ruskich była Unia Hadziacka. Jej zerwanie i w kilka lat później odrzucenie zaowocowało oddaniem połowy Ukrainy, wraz z Kijowem, carowi moskiewskiemu. Zapoczątkowało to okres przewagi Moskwy nad Rzeczpospolitą, jak również okres intensywnej rusyfikacji Ukrainy. Jedynym zwycięzcą w konflikcie polsko-ukraińskim okazała się być Moskwa.

Przejdźmy do wydarzeń, o których pamięć jeszcze nie zaginęła. W XX bowiem wieku dawne księstwo Halickie, zwane później Galicją Wschodnią, oraz Ziemia Wołyńska stały się terenem tragicznego konfliktu między mieszkańcami tego regionu: Ukraińcami i Polakami.

Jest rzeczą ciekawą, iż to właśnie GalicjaWschodnia stała się kolebką ukraińskich dążeń niepodległościowych. W ostatnich latach panowania cesarza Franciszka Józefa wszystkie narody monarchii austro-węgierskiej cieszyły się znaczną autonomią, z której Ukraińcy korzystali w stopniu nie mniejszym, niż Polacy. Rozwijało się więc ukraińskie życie społeczne i polityczne, ukraińskie szkolnictwo, powstawały rozmaite ukraińskie organizacje kulturalne. Cała pozostała Ukraina, będąca pod panowaniem rosyjskim, nie mogła o czymś takim nawet pomarzyć! Polityka rusyfikacji nie dopuszczała nawet myśli o tym, że mógłby istnieć odrębny naród – Ukraińcy. Nic więc dziwnego, że w momencie rozpadu monarchii habsburskiej to właśnie w Galicji Wschodniej powstało pierwsze nowożytne państwo ukraińskie – Zachodnio-Ukraińska Republika Ludowa. Jednak równie naturalnym odruchem zamieszkających te ziemie Polaków było przeciwstawienie się tym aspiracjom, co doprowadziło do konfliktu zbrojnego. Po kilku miesiącach walk (listopad 1918 – lipiec 1919) pierwsza próba utworzenia niepodległej Ukrainy została uniemożliwiona polskimi rękami. Nie wchodzę tu w szczegóły polityki polskiej wobec pozostałej, naddnieprzańskiej części Ukrainy, której niepodległość Naczelnik Państwa, Józef Piłsudski popierał wszelkimi siłami, z wyprawą kijowską w 1920 roku włącznie – ale z jednym warunkiem: pozostawienia Galicji Wschodniej w granicach Państwa Polskiego.

Po zakończeniu w 1921 roku wojny z bolszewicką Rosją, w granicach Polski znalazł się również Wołyń. W obu tych dzielnicach, wbrew intencjom Piłsudskiego, polscy „narodowcy” prowadzili politykę przymusowej polonizacji. Jej elementami była stopniowa likwidacja szkolnictwa ukraińskiego, organizacji społecznych i politycznych, eliminacja języka ukraińskiego z życia publicznego, a także osadnictwo chłopów polskich na Wołyniu. Ta polityka „wzmacniania polskości na Wschodzie” prowadziła do skutków wręcz przeciwnych: do wzmocnienia oporu ludności ukraińskiej, do aktywizacji działań OUN (Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów) i do aktów terrorystycznych – co z kolei prowadziło do wzmożonych represji polskich, do wojskowych pacyfikacji wsi, do zamykania, a nawet burzenia cerkwi. Aresztowano również działaczy OUN, osadzając ich w więzieniu w Berezie Kartuskiej. W ten sposób przygotowany został grunt do nieodległej już tragedii.

Katastrofa państwa polskiego we wrześniu 1939 roku otwarła ukraińskim mieszkańcom Wołynia i Galicji Wschodniej drogę do odwetu. Dodatkowym elementem stała się sowiecka polityka „depolonizacji” Kresów poprzez masowe deportacje ludności polskiej w latach 1940-1941, a potem niemiecka polityka oparta na zasadzie „dziel i rządź”. Utworzona w 1942 roku UPA (Ukraińska Powstańcza Armia – nie mylić z SS-Galizien i innymi jednostkami ukraińskimi w służbie niemieckiej), jako zbrojne ramię OUN postanowiła siłą i krwawym terrorem usunąć Polaków z terenów wspólnie zamieszkałych – aby przez stworzenie faktów dokonanych uniemożliwić w przyszłości powrót tych ziem w granice Polski. Polskie podziemie zbrojne – głównie Armia Krajowa – starało się bronić ludność polską, a niekiedy brało odwet na wsiach ukraińskich. Wzajemna nienawiść doszła do szczytu.

Koniec wojny nie oznaczał zakończenia tego konfliktu. Oddziały UPA walczyły dalej w Bieszczadach, aż do całkowitego ich rozbicia przez siły polskie w roku 1947. Wtedy z kolei (w „Akcji Wisła”) Polacy wzięli rewanż, wysiedlając na Ziemie Zachodnie i Północne pozostałą w rejonie Bieszczad ludność ukraińską.

Minęło pół wieku. Polska odzyskała swoją suwerenność. Powstała niepodległa Ukraina. Warszawa i Kijów, świadome całego tragicznego balastu tamtych czasów, prowadzą politykę pojednania. Nie może być inaczej, jeżeli pragniemy budować wspólną przyszłość. Musimy pamiętać, że każdy konflikt polsko-ukraiński zawsze był – i będzie – wykorzystany przez naszego wspólnego sąsiada – Rosję. Tak było w wiekach XVII i XVIII, tak było również w XX. Rolą naszego pokolenia jest niedopuszczenie do podobnych sytuacji w wieku XXI. Dlatego tak potrzebna jest nowa „ugoda” polsko-ukraińska. I nie wystarczy podpisany wspólnie dwustronny dokument. Pojednanie musi zakorzenić się w naszych umysłach i sercach. Wtedy – i tylko wtedy – będzie ono trwałe.