W tych dniach mija 10 lat od śmierci pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Dla młodszych czytelników przypomnę: był to oficer sztabowy Ludowego Wojska Polskiego, który na początku lat 70-tych nawiązał kontakt z wywiadem amerykańskim (CIA), przekazując im kopie tysięcy dokumentów sztabowych, zawierających ściśle strzeżone tajemnice Układu Warszawskiego. W obawie przed dekonspiracją, w roku 1981-szym został przez CIA ewakuowany wraz z rodziną na Zachód. Resztę życia spędził w USA pod ścisłą opieką CIA. Jednak dwaj jego dorośli synowie zginęli w Stanach (w ciągu jednego roku 1994) w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach. Być może była to zemsta sowieckiego KGB. Dlaczego o tym piszę? Bowiem słyszy się czasem różne opinie na temat jego działalności. Zdrajca to, czy bohater? A może „harcerzyk”, który bawił się w szpiega, przesyłając nikomu niepotrzebne wiadomości?
Chciałbym w tym miejscu podzielić się moim własnym doświadczeniem z tamtych czasów. Otóż tak się złożyło, że w połowie lat 60-tych zostałem wezwany (jako oficer rezerwy) na dwumiesięczne przeszkolenie wojskowe do Inowrocławia. Mieściła się tam wtedy „oficerska szkoła wojsk kolejowych”, do którego to rodzaju wojsk byłem przydzielony z racji swego cywilnego zawodu. Akurat odbywały się tam wtedy ćwiczenia sztabowe z udziałem dowódców jednostek wojsk kolejowych z całej Polski. Tematem ćwiczeń było przetransportowanie na zachód II Rzutu Strategicznego Armii Czerwonej (stacjonującego w ZSRR) w momencie rozpoczęcia działań wojennych. Zostałem „odkomenderowany” do pełnienia funkcji „kreślarza-gońca”. Moim zadaniem było nanoszenie na mapy kolejnych „meldunków sytuacyjnych”, podawanych przez prowadzącego ćwiczenia i zanoszenie tych map do sali ćwiczeń. Trwało to dwa dni i noce. Co kilka godzin dostawałem „meldunek”: „nieprzyjaciel (to znaczy NATO) zaatakował rakietami średniego zasięgu z głowicami nuklearnymi węzły komunikacyjne w miastach (i tu wymieniane były kolejne miejscowości)”. Nanosiłem to na mapy, kreśląc czerwone kółka we wskazanych miejscach, z dodaniem 100-kilometrowej „chmurki” obrazującej zasięg skażenia radioaktywnego. Po dwóch dniach takiej „zabawy”, cały obszar Polski od Wisły do Odry był pokryty takimi znaczkami. Nuklearna pustynia! Oficerowie na sali ćwiczeń rozkładali ręce: w takiej sytuacji cały transport kolejowy będzie sparaliżowany i żaden „eszelon” wojskowy nie dotrze na zachód! O tym, że „przy okazji” również cała Polska przestanie istnieć, już nawet nikt nie wspomniał. Przerażające!
Ja miałem tylko dwa dni takiej „zabawy”, a pamiętam to do dzisiaj. Pułkownik Kukliński nie tylko widział, ale uczestniczył w tej makabrycznej „zabawie” przez lata. Po roku 70-tym postanowił coś robić, aby powstrzymać ten apokaliptyczny scenariusz. Na to trzeba było niesamowitej odwagi, gotowości do poświęcenia siebie i swojej rodziny. Nie każdego było na to stać! A był to czas „zimnej wojny”, a raczej wojny nerwów. Obie strony oskarżały się o przygotowywanie ataku, obie strony szykowały się do błyskawicznego odwetu. W takiej sytuacji groźne jest to, że komuś zawiodą nerwy, ktoś da się sprowokować, przyjmie niesprawdzoną wiadomość za fakt i naciśnie „odwetowy” guzik – i nieszczęście gotowe! Wtedy odwrotu już nie ma! W takiej sytuacji znajomość planów, potencjału i możliwości technicznych przeciwnika jest nieoceniona. Można do tego dostosować własną strategię, można właściwie ukierunkować rozwój technologii militarnych, wymusić coraz bardziej sofistykowany i kosztowny wyścig zbrojeń. Więc informacje przekazywane przez Kuklińskiego miały podstawowe znaczenie dla dalszego rozwoju sytuacji. Związek Sowiecki nie wytrzymał narzuconego wyścigu, jego gospodarka załamała się pod ciężarem zbrojeń – to był koniec snów o potędze. Jaki był w tym udział Kuklińskiego? Pewną odpowiedź znajdziemy w emitowanym w polskiej telewizji serialu „War Games”. Zamieszczone są tam wypowiedzi amerykańskich asów wywiadu z tamtych lat, takich znawców ówczesnej polityki amerykańskiej, jak Zbigniew Brzeziński, wówczas doradca prezydenta USA Jimmy´ego Cartera, polskich generałów z tamtego czasu, a także kilku emerytowanych generałów sowieckich. Wszyscy oni traktują „sprawę Kuklińskiego” bardzo poważnie. A więc – bohater to, czy zdrajca? Zdradził „Układ Warszawski”, czyli sowieckie plany wojenne. Ale, w dużej części dzięki niemu, nie doszło do ich wykorzystania, do konfliktu, którego największym przegranym byłaby Polska. Poprostu zostałaby dosłownie spalona w atomowym „ogniu zaporowym”, zabezpieczającym Zachód przed inwazją sowieckiego „II Rzutu Strategicznego” – bo „I Rzut Strategiczny”, rozlokowany we wschodnich Niemczech i zachodniej Polsce był i tak skazany na zagładę.
To tyle moich reminiscencji. A co Wy, drodzy czytelnicy, o tym myślicie?
P.S. W Polsce wchodzi na ekrany film „Jack Strong” (pseudonim Kuklińskiego w kontaktach z CIA). Polecam! A na zachętę, fragment wypowiedzi zamieszczonej w serwisie <interia.pl>: „Pełniąc funkcję sekretarza polskiej delegacji na posiedzeniach Układu, Kukliński poznał wszystkie szczegóły planowanej przez Sowietów wielkiej, nuklearnej ofensywy na Zachód. Osobiście rysował na sztabowych mapach grzyby przewidywanych przeciwuderzeń atomowych i wodorowych NATO na linii Wisły, które miały zmieść z powierzchni ziemi miliony Polaków i dziesiątki miast w pierwszych dniach wojny. Właśnie wtedy miał zostać unicestwiony pierwszy rzut wojsk UW, składający się w dużej części z LWP. Doskonale wiedział więc, co grozi nie tylko Polsce, ale całemu światu. Był – jak przyznał generał Tadeusz Pióro, były łącznik między LWP i UW – dopuszczany do takich tajemnic, jakich nie znali nawet dowódcy wojsk państw członkowskich Układu, informowani jedynie o zadaniach do wykonania na swoich odcinkach.”